Polską rządzą „oberdyzma” Bronisław Komorowski, Ewa „Dyzma” Kopacz i rzesza Nikosiów Dyzmów
Za rządami Dyzmów kryje się budowany przez prezydenta opresyjny system quasi-demokratyczny, podobny do tego stworzonego przez Putina, tylko zachowujący więcej demokratycznych pozorów.
Wydawało się to niemożliwe, a jednak. Rządy Platformy Obywatelskiej to nie jeden Nikodem Dyzma. Te rządy to sami Dyzmowie. Od prezydenta Komorowskiego poczynając, a na obecnej premier Ewie Kopacz kończąc. Nie wymyśliłby tego autor napisanej w 1932 r. powieści „Kariera Nikodema Dyzmy” Tadeusz Dołęga-Mostowicz. W jednej ze scen telewizyjnej adaptacji losów Dyzmy, w reżyserii Jana Rybkowskiego i Marka Nowickiego, były urzędnik pocztowy z Łyskowa mówi do siebie: „Do czego człowiek doszedł? Do czego człowiek doszedł! Prezes banku zbożowego! Hhhiiiii”. A potem ten człowiek doszedł jeszcze do tego, że prezydent zaproponował mu stanowisko premiera, zaś salony w napięciu i oddaniu czekały na pozytywną decyzję „wielkiego męża stanu” i zbawcy ojczyzny.
Myliłby się ten, kto sądziłby, że ta ekipa jest tylko śmieszna. Ona jest groźna, tak jak groźny był oryginalny Nikodem Dyzma. Ten oryginalny był zdolny do zastraszania i korumpowania ludzi, do eliminowania przeciwników (łącznie z tym ostatecznym), do kooptowania różnych ludzi do własnych przedsięwzięć i zapewniania im udziału w apanażach oraz przywilejach. Wreszcie był zdolny do osiągania celów, o których początkowo nie mógł nawet marzyć, ale które stały się realne po uruchomieniu odpowiednich mechanizmów. Z tego punktu widzenia najgroźniejszy jest „oberdyzma” - jak można by nazwać prezydenta Bronisława Komorowskiego. On tylko udaje niezgułę, a w rzeczywistości przy pomocy dawnych i nowych wojskowych tajnych służb przygotowuje grunt pod drugą kadencję i pod taki system rządów, w którym wszelkie demokratyczne instytucje będą tylko atrapą i wydmuszką. A opozycja nie będzie w stanie niczego zmienić, bo wszystko zostanie odpowiednio urobione, zoptymalizowane i urządzone jak swego rodzaju perpetuum mobile obecnej władzy, tyle że w wersji zdecydowanie bardziej prezydenckiej.
Opresyjny system quasi-demokratyczny da się zrobić odpowiednio sterując mediami i opinią publiczną, mając na usługach legion propagandystów przebranych za dziennikarzy, naukowców, twórców kultury, przedstawicieli wolnych zawodów. To jest możliwe, jeśli ma się wpływ na rozbudowę i doskonalenie już dziś świetnie rozwiniętych metod infantylizacji i odpolitycznienia społeczeństwa, które ma tylko konsumować, bawić się i bezmyślnie gapić w telewizor. To się da zrobić mając wpływ na składTrybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i Naczelnego Sadu Administracyjnego, nie wspominając o takich urzędach jak Rzecznik Praw Obywatelskich, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów czy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. To się da zrobić mając na zawołanie przychylność i pieniądze wielkiego biznesu, mając wpływ na obsadzanie setek tysięcy miejsc pracy, mając możliwość wpływania na przetargi, zlecenia, granty i wszelkiego rodzaju premie czy bonusy. To się da zrobić kontrolując tajne służby i mając wpływ na działania policji, straży granicznej, inspekcji skarbowej czy celników, nie wspominając o sędziach i prokuratorach. Szybciej niż nam się wydaje możemy się obudzić w systemie podobnym do tego stworzonego przez Putina, tylko zachowującego znacznie więcej niż w Rosji demokratycznych pozorów, atrap i fasad.
W realizacji takiego planu Ewa Kopacz jest idealnym premierem. Z całą jej nieporadnością organizacyjną, logistyczną, strategiczną czy intelektualną. Taka osoba, dla której przytoczone wcześniej zdanie Dyzmy - „Do czego człowiek doszedł!” jest mottem i szczytem aspiracji, idealnie nadaje się do roli słupa, który nawet się nie zorientuje, kiedy ośrodek prezydencki będzie realizował kolejne etapy swego planu. Ona będzie się uśmiechać, dziwić, wygłaszać dziecinne sentencje i demonstrować wielką gotowość do służenia jakiejś wielkiej, bliżej nieokreślonej sprawie. I będzie zdziwiona, że nie jest rozumiana, a jej dobre intencje są krytykowane, jeśli nie wyśmiewane. To nie jest wina Ewy Kopacz, a przynajmniej nie tylko jej wina, że nie rozumie polityki, nie zna się na rządzeniu i generalnie nie nadaje się do kierowania żadną wielką strukturą, a tym bardziej państwem. Horyzont Ewy Kopacz to są jej wyobrażenia o świecie zaprezentowane w piśmie „Viva” oraz w rozmowie z Agatą Młynarską w TVP. Tego się nie przeskoczy i nie ma sensu udawać, że może być inaczej.
Obok Ewy Kopacz mamy „wiejskiego cwaniaka” Janusza Piechocińskiego, mówiącego dziwnym językiem, którego nikt nie rozumie. Mamy człowieka nominalnie odpowiedzialnego za gospodarkę, który faktycznie gospodarką się nie zajmuje, co widać szczególnie ostro podczas obecnych protestów górniczych. Piechociński jest po to, żeby dbać o interesy własne i ludzi PSL, żeby obsadzić każde możliwe stanowisko i wyciągnąć każdy ukryty w zakamarkach państwa słoiczek konfitur. Żeby zapewnić robotę każdemu pociotkowi, krewnemu, kochance czy choćby tylko partnerowi do kieliszka „kolegi kuzyna znajomego siostrzeńca”. Mamy człowieka zakochanego we władzy i kompletnie nią zaczadzonego, przez co poucza wszystkich wokół, sztorcuje i straszy dziennikarzy i w ogóle zachowuje się jak wielki pan. Co w konfrontacji z jego manierami prosto z gumna wydaje się wyjątkowo groteskowe.
Obok Ewy Kopacz mamy też „jej psiapsiółki”, czyli nic nierozumiejące i sprawiające wrażenie absolutnie zagubionych we mgle, ale szczerze oddanych panie Teresę Piotrowską, Marię Wasiak, Urszulę Augustyn, Beatę Małecką-Liberę czy Krystynę Skowrońską. Mamy rzeczniczkę rządu Iwonę Sulik - na miarę samej pani premier i mogącej z nią konkurować liczbą najbanalniejszych na świecie złotych myśli. A obok „psiapsiółek” są jeszcze różni cynicy, cwaniacy, kombinatorzy i zwykłe niezguły na stanowiskach ministrów, czyli mamy Nikosiów Dyzmów (z przeróbki filmowej w reżyserii Jacka Bromskiego). I ten ludzki odpowiednik średniowiecznego bestiariusza coś tam sobie dłubie w swoich resortach i urzędach, licząc na to, że wszystko załatwią pieniądze z Brukseli i budowane za nie obiekty oraz błyskotki, co sprawia wrażenie, że Polską ktoś rządzi i coś robi. I licząc na to, że przylepieni do telewizora ludzie do cna zgłupieją i pozwolą temu bestiariuszowi trwać u władzy. A na tym egzotycznym tle Bronisław Komorowski po cichu robi swoje. I jeśli nic się nie zmieni, to zrobi. A wtedy niech nas Bóg ma w swojej opiece.
autor: Stanisław Janecki
Publicysta tygodnika "wSieci".